Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Trumienne fobie” naszych ojców i dziadów. Nie jesteśmy od nich wolni

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Na zdjęciu pocztówki z początku XX wieku
Na zdjęciu pocztówki z początku XX wieku ze zbiorów Bogdana Nowaka
Opowieści o tzw. pozornej śmierci i pogrzebaniu żywcem były koszmarem naszych dziadów i pradziadów. W Zamościu znana była przed I wojną światową opowieść o pewnym mieszkańcu ul. Browarnej (teraz to ul. Kilińskiego). Ów obywatel zmarł, został złożony do trumny, ale podczas ceremonii pogrzebowej podobno ożył. Nie tylko w Polsce takie opowieści budziły grozę. Trumienne fobie prześladowały mieszkańców całej Europy. Pisał o tym m.in. znakomity francuski historyk Philippe Aries (żył w latach 1914–1984) w książce pt. „Człowiek i śmierć”.

Przypominał on swoim czytelnikom, że tzw. umarły żywy człowiek był często przedstawiany jeszcze w barokowej sztuce (np. w słynnych tańcach śmierci na ścianach kościołów), w sztukach teatralnych, a potem w powieściach grozy. Stamtąd przeniknął prawdopodobnie do zbiorowej wyobraźni. I nią zawładnął.

Powstający z trumien

„Niepokój, strach to główne uczucia, jakie wywołuje pozorna śmierć” — pisał francuski uczony. „Niepokój ten po raz pierwszy dochodzi do głosu w testamentach ok. połowy XVII w. (proszono w nich np., aby pochówki były dokonywane najwcześniej 36 godzin po zgonie lub chociaż następnego dnia po śmierci). W pierwszej połowie XVIII w., około 1740 r., temat podjęli lekarze, aby wskazać jedno z większych niebezpieczeństw tej epoki”.

Coraz częstsze były niesamowite opowieści o zmarłych nagle powstających z trumien, krzykach dobiegających z grobowców, ale także o groźnych „trupach pożeraczach” (czyli tych, którzy długo uwięzieni w swoich mogiłach, w końcu zjadali własne ciała, np. dłonie czy przedramiona, lub ubrania).

Dlatego coraz częściej zwlekano z pochówkami zmarłych, stosując różne, nie zawsze zresztą akceptowane przez Kościół zabiegi. Wystawiano np. ciała na widok publiczny, odprawiano nad nimi długie, przesadne modły z hałaśliwymi płaczkami i śpiewami, a także gromko wzywano, najczęściej trzykrotnie, zmarłych w trumnach po imieniu. Podobno czasami te praktyki przynosiło rezultaty: nawoływani budzili się. Co ciekawe, do takich sytuacji z pogranicza cudu i fantastyki miało również dochodzić podczas przenoszenia zmarłych do grobów, np. w wyniku wstrząsów. Czasami „przebudzenia ze śmierci” odbywały się w bardziej drastycznych okolicznościach…

„Le Cler (…) opowie tym, którzy zechcą go słuchać, jak to siostrę pierwszej żony jego ojca pochowano z pierścieniem na palcu na publicznym cmentarzu w Orleanie i jak następnej nocy sługa, zwabiony nadzieją zysku, wydobył trumnę, otworzył ją i nie mogąc ściągnąć pierścienia z palca, postanowił palec uciąć” — czytamy w XVIII-wiecznej lekarskiej relacji. „Gwałtowny wstrząs, jaki rana wywołała w jej nerwach, przywołał kobietę do przytomności, a jej przenikliwy krzyk spowodowany bólem przeraził złodzieja i skłonił go do ucieczki”. Kobieta na dobre powróciła do życia. „Uporała się jakoś z całunem (…), wróciła do domu, przeżyła męża” — zapewniał lekarz.

Wiele osób miało obsesję obudzenia się w grobie (wśród nich był np. znakomity pisarz Alan Edgar Poe). Nic dziwnego, że sięgano po drastyczne środki. Była to m.in. skaryfikacja, czyli nacinanie ciał zmarłych. Zwykle robiono to lancetem, a kaleczono np. pięty nieboszczyków. Był to ostatni przed pogrzebem zabieg, który mógł podobno zmarłych przywrócić do życia.

Kontakt z „lokatorem”

W XIX i XX w. obsesja pogrzebania żywcem nieco osłabła. Jednak nadal wiele osób elektryzowały doniesienia o otwieranych na cmentarzach trumnach, w których znajdowano powykręcane zwłoki z otwartymi z przerażenia ustami i podartymi ubraniami. Widywano też podobno pod paznokciami zmarłych drzazgi z wiek trumien. Te ślady miały świadczyć o ich straszliwej agonii, która dokonywała się w grobach. W tej sytuacji pojawiły się kolejne inicjatywy, które miały zapobiegać śmierci w tak drastycznych okolicznościach.

W 1895 r. niejaki Kajetan Karnice-Karnicki, rosyjski arystokrata, wymyślił niezwykłe urządzenie. Była to specjalna rurka do montowania w trumnach. Miała ona zapewnić dopływ świeżego powietrza. Łączyła także trumnę ze specjalnym pojemnikiem, który montowano na zewnątrz grobu. To zmyślnie skonstruowane pudło otwierało się jedynie wówczas, gdy poruszył się trumienny „lokator” (ruch mogły wywołać także procesy gnilne). W jaki sposób? Wysuwała się z niego chorągiewka i dzwonił dzwonek.

Potem zdarzało się także, iż w grobach zmarłych montowano telefony: najpierw przewodowe, potem... komórkowe. O takiej kontrowersyjnej modzie w październiku 2009 r. donosił portal www.nowiny24pl: „XXI wiek ma swoje sposoby (na walkę z pozorną śmiercią)” — czytamy w tekście pt. „Żeby nie obudzić się w trumnie”. „Mieszkańców Krakowa opanowała moda na pochówek z telefonem komórkowym. Tak na wszelki wypadek. Właściciele zakładów pogrzebowych na Podkarpaciu zapewniają, że do nas ta moda jeszcze nie dotarła”.

Przesądy i lęki

Zwyczaj pochówków z telefonami komórkowymi podobno przywędrował do Polski z zachodu Europy. Donosił o tym m.in. popularny kiedyś dziennik „Metro”. „Niedawno przyszła rodzina zmarłego 48-latka. Przynieśli ubranie, w którym miał być pochowany, i jego telefon komórkowy z ładowarką” — opowiadał gazecie jeden z właścicieli zakładu pogrzebowego. „Całkiem poważnie wyjaśnili: żeby do nas dzwonił, jak już będzie w niebie (mógł to być wybieg, który miał ukryć rzeczywiste powody: a była to - jak można się domyślać - fobia przed pogrzebaniem żywcem). Pracownica zakładu dopilnowała, by włączona komórka znalazła się w trumnie”.

Bo przesądy i lęki naszych przodków żyją w nas. Ujawniają się często w różnych sensacyjnych pogłoskach czy niesamowitych opowieściach z pogranicza życia i śmierci, uporczywie powtarzanych z ust do ust. Czasami wywołują w nas strach, czasami oburzenie lub drwiący śmiech, ale nigdy obojętność.

— Mój mąż pracował w okolicach… (tutaj pada nazwa jednej z miejscowości na Zamojszczyźnie) i ponoć tam, że tak powiem, z trumny wstała 86-letnia kobieta. Wydarzyło się to na chwilę przed opuszczeniem domu i udaniem się na mszę pogrzebową. Słyszeliście może o tym? — pytała czytelniczka w połowie 2017 r. na portalu internetowym jednej z zamojskich gazet.

Jej mąż obserwował podobno jadące radiowozy i karetkę i od razu skojarzył ich sygnały z niezwykłą, opisywaną wcześniej sytuacją. Do pracowników budowy, na której pracował, dotarły potem także inne wieści o starszej pani, która w ostatniej chwili uniknęła pochówku.

— Ponoć teraz ma się dobrze — poinformowała czytelniczka z wyraźnym zdziwieniem.

Opowieść z Horyszowa Polskiego

Sprawdziliśmy te elektryzujące wieści u sołtysa miejscowości, w której rzekomo doszło do „zmartwychwstania”. Zadzwoniliśmy też do pobliskiego urzędu gminy. Urzędnicy nie byli chyba zdziwieni. Podczas rozmowy z nami potwierdzili jedynie, że po okolicy krążyły takie plotki. Domyślano się także, o kogo mogło ewentualnie chodzić. Jednak — jak zapewniali — przebudzenia się z trumny z całą pewnością nie było.

Podobnych opowieści nigdy nie brakowało. Do niezwykłej i — jak nas zapewniano — prawdziwej historii miało dojść w latach 50. ubiegłego wieku w Horyszowie Polskim w gminie Sitno. To ważna miejscowość na gminnej mapie. Dlaczego? Na początku XX w., w latach 1901–1903, wybudowano tam piękną, murowaną cerkiew prawosławną. Jej styl określono wówczas jako neoromański, ale w budynku wyraźnie można zauważyć także ślady wschodniego stylu bizantyjskiego. Obok świątyni założono cmentarz.

Po pierwszej wojnie światowej dawna horyszowska cerkiew została przekazana katolikom. Założono rzymskokatolicką parafię. Pierwszym jej proboszczem (w latach 1919–1921) był ks. Józef Barszczewski. Natomiast w latach 1956–1967 tę zaszczytną funkcję pełnili kolejno: ks. Jan Mazur, ks. Tadeusz Malec i ks. Wacław Chromiak. Podczas „proboszczowania” jednego z nich miało dojść do mrożącej krew w żyłach historii.

— Mogło się to wydarzyć się pod koniec lat 50. lub na początku lat 60. ubiegłego wieku. Byłam wtedy młodą dziewczyną, jednak doskonale pamiętam, jak bardzo poruszone były wówczas serca i umysły wielu parafian — opowiada mieszkanka jednej z wsi w gminie Sitno. — W naszej parafii pracował wówczas pewien sympatyczny, młody wikariusz. Pewnego dnia zachorował i szybko zmarł. Odbył się pogrzeb, oczywiście z całą kościelną, nabożną oprawą. Ciało księdza złożono w trumnie, a trumnę — w grobowcu na pobliskim cmentarzu.

Następnego dnia po pogrzebie na horyszowskim cmentarzu usłyszano jakieś głośne dudnienie i stłumione okrzyki. Po pewnym czasie stwierdzono, iż owe tajemnicze dźwięki wydobywają się z grobowca, w którym pochowano młodego duszpasterza.

- Zaraz, natychmiast zawiadomiono grabarza, który otworzył grobowiec. I tam ujrzano młodego księdza: wycieńczonego, ale przecież żywego! Nie wiem jednak, czy on sam wydobył się wcześniej z trumny, czy go z niej wówczas dopiero wyzwolono. O tej niezwykłej historii mówiła potem cała okolica — przekonuje kobieta. I dodaje: — Do dziś nie wiadomo, jak do tego wszystkiego mogło dojść, na co duszpasterz przed ową pozorną śmiercią zachorował i co w tym grobie przeżył… Nie pamiętam też jego nazwiska. Ten ksiądz krótko pracował potem w parafii. Następnie słuch jakoś po nim zaginął.

Niczego nie można wykluczyć

Czy to tylko legenda? Próbowaliśmy potwierdzić te informacje, ale to się nie udało. Wygląda na to, że może to być kolejna niesprawdzona pogłoska lub prawdziwa historia z jakichś powodów potem zatuszowana. Niektórzy mieszkańcy gminy twierdzą nawet, że można ją od razu między bajki włożyć.

-  Ludzie bali się kiedyś pogrzebania żywcem. Być może takie historie się zdarzały, ale chyba nie w naszej miejscowości, nie na naszym cmentarzu. Może ktoś coś pomylił, coś dodał, zmyślił, ubarwił… — zastanawia się inny mieszkaniec tej miejscowości. Jednak po chwili namysłu dodaje: — Kiedyś medycyna była na niskim poziomie. Łatwo było żyjącego uznać za zmarłego. Niczego zatem nie można wykluczyć… Strach bierze, gdy o tym myślę…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Trumienne fobie” naszych ojców i dziadów. Nie jesteśmy od nich wolni - Zamość Nasze Miasto

Wróć na pulawy.naszemiasto.pl Nasze Miasto