Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Puław: Przypominają o nich rodzinne domy

Maria Kolesiewicz
Fot. ze zbiorów Mikołaja Spóza
Fot. ze zbiorów Mikołaja Spóza redakcja
O nazwiskach i adresach puławskich opowiada Mikołaj Spóz, regionalista.

Często pamięć o ludziach pozostaje dlatego, że domy które postawili, wrosły w jakieś miejsce, stały się drogowskazem, a często przejęły nazwę od nieżyjących dawno właścicieli. Tak jest wszędzie. W Puławach także. To dawne, willowe miasteczko odchodzą w niepamięć, ale często mówi się – „idź obok domu Iksa czy skręć za domem Igreka", choć zmienił się właściciel, a Iks czy Igrek który stawiał fundamenty przeniósł się dawno do wieczności. Już coraz mniej osób może powiedzieć – w tym domu mieszka lekarz, a w tamtym nauczyciel. Zresztą odchodzą nie tylko ludzie, lecz także ich siedziby – wille z kolumienkami, rozłożyste chałupy okryte ciasną strzechą, skromne, drewniane domeczki. Już mało gdzie można spotkać takie budyneczki – są teraz wciśnięte między blokowiska albo na skraju miasta. A przecież co dom, to historia jego mieszkańców.
Dom lekarza
– Około 1910 r. z Kalisza do Puław przyjechało małżeństwo Kujawskich z córką Anną Rozalią – opowiada Mikołaj Spóz. – Kujawski, jak sądzę był felczerem, bo raczej nie lekarzem. Ale źle mu się nie powodziło, skoro w 1912 r. kupił od Michała Budnika dużą, piękną działkę między ulicami Krańcową i Zieloną. Od strony południowej – wierzchem wysokiej skarpy – biegła ścieżka. Roztaczał się stąd przepiękny widok na Włostowice. Jednak zimą tamtędy strach było chodzić, bo wąska dróżka prowadziła skrajem tej skarpy i łatwo można było spaść w dół. Na działce stały 4 domy drewniane i budynki gospodarcze. Wokół rozciągał się przepiękny sad, który podziwiali wszyscy mieszkańcy Nowej Aleksandrii. Zadbany ogród kwiatowy, wspaniałe klomby świadczyły o ogrodniczych zamiłowaniach Kujawskiego.
Kujawscy wynajmowali swoje domy studentom i pracownikom instytutu, letnikom, którzy przyjeżdżali tu na wakacje, a także pewnej pięknej pani, która uprzedzała ich o swoim przyjeździe.
– Na odwrocie jednej z fotografii znalezionej w ich albumie rodzinnym jest podpis, że w tym domu miała zarezerwowany pokój aktorka trupy teatralnej, która z występami przyjeżdżała do Puław może do garnizonu – mówi Mikołaj Spóz i pokazuje zdjęcie pięknej, młodej kobiety w sukni przybranej kwiatami. – Sądzę, że to ona. Pewnie podarowała swoją fotografię gospodarzom i ci przechowali ją w swoim albumie.
W 1921 r. pracę w urzędzie pocztowym rozpoczął Andrzej Chrzanowski. Był kasjerem głównej kasy pocztowej i to stanowisko zapewniało mu dość dostatnie życie. Posada na poczcie była prestiżowa – podobnie, jak ta instytucja, oraz dobrze płatna.
Chrzanowski poznał pannę Annę Rozalię, córkę Kujawskich i ożenił się z nią, a rodzice całą posiadłość zapisali córce. Młodzi państwo Chrzanowscy stali się zamożni.
– Dziś, po tych domach, po sadzie, w którym bawiły się dzieci, nie ma śladu, powstało tam nowe osiedle – mówi Spóz. – Zostało wspomnienie wśród najstarszych mieszkańców Puław, którzy jeszcze teraz mówią o tym miejscu – tam, gdzie był dom Chrzanowskich.
Wojenne drogi
Doktor Eugeniusz Mierczyński. Mieszkał w domu przy alei Żyrzyńskiej. Dom stoi do dziś. Mierczyński przed wojną był dyrektorem Szpitala Karola Boromeusza.
– Szczególnie zasłużył się dla chirurgii, którą postawił na wysokim poziomie – opowiada pan Spóz. – W 1939 r. został zmobilizowany. Wyruszając na front zabrał ze sobą wszystkie pieniądze z domu, bo należała mu się jeszcze pensja, którą miała odebrać żona. Tymczasem starosta puławski wyjechał z miasta i nie polecił, aby wypłacić ludziom należące się im pieniądze. A pamiętajmy, że jeszcze w pierwszych dniach wojny złotówka była mocna walutą. Ostatecznie jednak żona doktora Mierczyńskiego została bez grosza, a nawet była w biedzie.
Niemcy wkrótce wyrzucili wszystkich lokatorów z domu doktora i pani Mierczyńska najpierw zamieszkała z synem w letniskowym domku na działkach w Górze Puławskiej, później wyjechała do Warszawy.– Jak ona przeżyła tę srogą zimę w takiej altance – zastanawia się Spóz. – Nie było tam ani ogrzewania, ani żadnych wygód – ot, zwykła altanka ogrodowa.
Historia dopisała ciąg dalszy. Doktor Mierczyński zdołał przedostać się do Rumunii i później do polskich oddziałów na Zachodzie. Przeszedł cały szlak bojowy i po zakończeniu działań wojennych wyjechał do Anglii, gdzie podjął pracę jako lekarz. Jego syn w 1944 r. poszedł do Powstania Warszawskiego. Po jego upadku Niemcy wzięli go do niewoli i wywieźli do obozu jenieckiego w głąb Rzeszy.
– Kiedy alianci wyzwolili obóz, młody Mierczyński przedostał się do Londynu i odnalazł ojca – mówi pan Mikołaj. – Doktor zaś po wojnie wrócił tutaj. Przyjechał do Puław i stawił się do pracy w szpitalu. Jednak nie zaproponowano mu nawet żadnej posady, a zgodnie z przepisami po demobilizacji powinien wrócić na to samo stanowisko, które piastował przed powołaniem do wojska. Jednak przyszły po wojnie takie czasy, że dyskryminowano tych, którzy walczyli na Zachodzie. Doktor Mierczyński, tak zasłużony dla puławskiego szpitala, wyjechał chyba na tzw. Ziemie Odzyskane. Dom, w którym mieszkał stoi do dziś, i starsi mieszkańcy Puław mówią – „dom Mierczyńskiego".
Ze stolicy do Puław
Przy Skowieszyńskiej do dziś stoi dom, o którym mówiło się „dom Rumińskich", choć z tej licznej rodziny dziś bodaj już nikt nie żyje.
– To charakterystyczne, że wiele osób, które osiadły w Puławach, które tu zbudowały lub kupiły domy, miało jakieś powiązania z Warszawą – mówi Mikołaj Spóz. – Często przyjeżdżali stamtąd, albo pracowali tam, a tutaj mieli drugi dom, albo taki, jaki traktowali letniskowo. Lub też opuszczając Puławy wyjeżdżali właśnie do Warszawy, bo mieli tam rodzinę.
Podobnie było z Rumińskimi. Senior rodu pracował na kolei w Warszawie, a rodzina była bardzo liczna.
– Syn Franciszek skończył szkołę techniczną w stolicy i w Worochcie był kierownikiem elektrowni, Michał był inżynierem mierniczym, córka Zofia to zaangażowana działaczka społeczna – ukończyła szkołę księgowych – wspomina Spóz. – Były tam jeszcze inne dzieci, a wszyscy Rumińscy byli nadzwyczaj muzykalni i utalentowani artystycznie. Grali na skrzypcach, Michał malował obrazy. Po śmierci ojca dzieci podzieliły między siebie posiadłość, część sprzedali. Michał zapisał swoją małżeństwu, które opiekowało się nim na starość. Dziś z tej licznej rodziny już nikogo nie ma. Została tylko nazwa – „dom Rumińskich", której używają jeszcze czasem najstarsi mieszkańcy miasta.
Przychodzimy, odchodzimy
Przed wojną, ale nawet jeszcze do lat 50. ubiegłego wieku, Puławy były niewielkie, niemal wszyscy się znali, nikt nie musiał podawać adresu. Wystarczyło powiedzieć, że „idę do domu Wadeckich", a już było wiadomo, że po piwo.
– W domu Wadeckich przy Skowieszyńskiej była rozlewnia piwa – informuje Spóz. – Tam także magazynowali bloki lodu, przesypywane trocinami, a w lecie sączyła się z nich strużka wody aż na ulicę. Każdy wiedział, gdzie to jest i nie trzeba było znać nazwy ulicy ani numeru. Rodzice mówili – idź do Krzyżanowskich i coś sobie kup i wiadomo było, że dziecko biegło tam kupić sobie karmelków. Kiedy dawniej mówiło się, że idę coś kupić do Jagusiewiczowej albo Gorzechowskiej, wiadomo było, że chodzi o książkę czy przybory do czytania. Dziś jest to niemożliwe, bo dziś życie jest anonimowe. Odeszli na zawsze ludzie, znikły z powierzchni ich domy, które były siedzibą wielu pokoleń, a każdy ród miał swoją historię często ważną tylko dla rodziny, ale nieraz także dla miasta, dla kraju. Wyjechali stąd potomkowie Chrzanowskich, syn Mierczyńskiego, nie ma rodziny Rumińskich... Cóż, taka jest kolej rzeczy – przychodzimy, odchodzimy...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto