Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Córka Maklakiewicza: Tata żył byle jak i głupio umarł [rozmowa NaM]

Mariola Szczyrba
Zdzisław Maklakiewicz już za życia był legendą. Sławę przyniosły mu takie filmy, jak „Rejs” czy „Wniebowzięci”. – Rola ojca i męża mu się jednak nie udała – mówi jego córka Marta.

Zobacz też:

Jan Nowicki: Wszystko lekko spsiało [rozmowa NaM]

Zdzisław Maklakiewicz (1927 – 1977) zagrał w ponad stu filmach. W większości były to epizody, bo – jak mówił – główne role go nudziły. Pojawił się w „Pamiętniku znalezionym w Saragossie”, serialu „Karino” i „Hydrozagadce”. Największą sławę przyniosły mu jednak filmy, w których zagrał z Janem Himilsbachem, takie jak wspomniany „Rejs” czy „Jak to się robi?”

„Był dla mnie idolem, którego wielkość malała z każdym rokiem mojego dorastania” – pisze Marta Maklakiwicz w książce „Maklak. Oczami córki”, która ukazała się w tym roku.

W czarnym notesie, który znalazła Pani w pianinie ojca, można znaleźć m. in. żartobliwe nekrologi, które Maklak pisał dla innych. Gdyby to Pani miała stworzyć nekrolog ojca, to jak by on brzmiał?
Może coś w stylu: „Pił, żył, z kumpli i ze świata kpił”. Ale wolałabym wierszem:

„Ojciec – aktor nietypowy
w książce będzie czas odnowy
dla samotnych i niechcianych
i dla dzieci niekochanych...”

Czuła się Pani niechciana i niekochana?
Oczywiście, ojciec zagrał ponad sto ról, był idolem dla wielu osób, ale role męża i ojca zagrał źle. Bimbał sobie ze wszystkiego.

Powiedziała mu Pani kiedyś, co czuje?
Nie było takiej okazji, bo ojciec zazwyczaj był pijany. Ludzie kochali Maklakiewicza, widzieli w nim wspaniałego aktora o nieprzeciętnej osobowości, który sypał dowcipami. A ja chciałam opowiedzieć o swoich uczuciach. Ta książka jest dla mnie formą terapii, w którymś momencie pomyślałam sobie, że może warto mu wybaczyć.

W książce pisze Pani o braku ojca, który rozstał się z Pani mamą, kiedy miała Pani kilka lat. Ale jednocześnie tłumaczy go Pani, próbuje zrozumieć...

Dojście do tego etapu zajęło mi wiele lat, sama musiałam dojrzeć. Jako mała dziewczynka miałam żal do ojca za to przerąbane dzieciństwo. Po prostu bardzo chciałam mieć tatę, a jego nie było. Mama też była aktorką, dostawała kontrakty w różnych teatrach w kraju, a mnie oddała na wychowanie dziadkom Firkom z Gdańska. W ich domu spędziłam dzieciństwo. Był rosołek, szarlotka, ale rodziców nie było. Ojca zaczęłam widywać dopiero jako nastolatka.

„Nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych tak przenikliwie jak Maklakiewicz” – mówił o nim Tadeusz Konwicki. „Rejs” czy „Wniebowzięci” to kultowe filmy. Pamięta Pani, w jakim filmie zobaczyła ojca po raz pierwszy?

To było chyba „Jak być kochaną” w reżyserii Wojciecha Hasa. Najbardziej jednak lubiłam jego późniejsze filmy - „Jak to się robi?” Kondratiuka czy serial „Polskie drogi”, gdzie tata świetnie zagrał nauczyciela tańca.

Koledzy ze szkoły wiedzieli, że jest Pani córką tego Maklaka?
Oczywiście, zazdrościli mi, że mam takiego znanego ojca, a ja marzyłam o normalnym tatusiu.

Pani mama, Renata, nigdy nie mówiła o nim źle. Nawet jak nie płacił alimentów?

To było piękno duszy mojej mamy. Tata był największą miłością jej życia. Ich związek był burzliwy, rozstali się po kilku latach. Kiedy babcia Firkowa narzekała na tatę, że się mną nie interesuje, mama powtarzała mi: „to wspaniały człowiek, znany aktor. Szanuj go. Bardzo go kochałam, a ty jesteś owocem tej miłości”. I chociaż żyliśmy biednie, a on miał pieniądze, bo był gwiazdą, to mama nigdy nie pozwoliła powiedzieć na niego złego słowa.

Pasowali do siebie?
Oboje byli artystami. Mama skończyła Akademię Sztuk Pięknych, a potem – za namową ojca – aktorstwo. Była piękna, ambitna, pracowita, pisała wiersze, ale zupełnie nie interesowały jej tak przyziemne sprawy, jak np. gotowanie czy sprzątanie. Z kolei ojciec był eleganckim, wysokim mężczyzną, pięknie grał na fortepianie i śpiewał dla mamy piosenki... Mama mówiła, że był to najszczęśliwszy okres jej życia.

Dlaczego rodzice się rozstali?

Po ślubie zamieszkali w Warszawie u babci Cesi, z którą ojciec był bardzo związany. Tam się urodziłam. Babcia Cesia była bardzo zazdrosna o syna-jedynaka. Właściwie nie akceptowała w jego otoczeniu żadnej kobiety, nawet wnuczki. I urządziła mojej mamie, która nie znała się na prowadzeniu domu, prawdziwe piekło na ziemi. Ojciec z kolei nie potrafił sprzeciwić się babci, był za słaby. Coraz częściej uciekał z domu, pił, nie wracał na noc. A mama na niego czekała. Ojciec był takim niebieskim ptakiem, który nie interesował się zwykłym życiem. Żył na luzie... Dziecko było mu nie po drodze.

Podobno ojciec sam opowiadał znajomym w knajpie, dlaczego się rozwiódł.

Miał taką anegdotę... Obudził się pewnego dnia rano na kacu i strasznie chciało mu się pić. Poszedł do sklepu, okazało się, że rzucili pomarańcze. Kupił kilka. Kiedy wrócił do domu i pokazał je żonie, ta powiedziała: „Zdzisiu, ja swoje sceduję na dziecko”. Co było robić, on też scedował. Pić nadal mu się chciało, więc wrócił do sklepu i znów kupił pomarańcze. Ale kiedy pojawił się z nimi w domu, żona znów powiedziała, że swoje odda dziecku. „To się rozwiodłem – opowiadał kolegom. – Co ja, kurwa, w sraczu będę pomarańcze wchrzaniał?”

Alkohol był ważniejszy niż rodzina?

Ojciec cierpiał na poważną chorobę alkoholową. Po rozwodzie zaczął pić jeszcze więcej. Jako nastolatka rzadko widywałam go trzeźwego. Co ciekawe, podobno potrafił grać w każdym stanie. W kinie było łatwiej, bo można improwizować, ale w teatrze trzeba było nauczyć się tekstu, powtarzać go. Może dlatego ojciec nie przepadał za sceną. Poza tym bardzo się wstydził.

Przylgnęła do niego łatka „aktora stolikowego”. Marek Piwowski, reżyser „Rejsu” wspominał, że to tam Maklak odgrywał swoje największe role, a kiedy padł klaps na planie, to się usztywniał.

Podobno słynny monolog inżyniera Mamonia z „Rejsu” o polskim kinie ojciec wymyślił i zagrał dzień wcześniej w SPATiFie. I wypadł dużo lepiej niż przed kamerą. Na planie improwizował, a Himilsbach był wtedy na porządnym kacu, dlatego tak przekonująco go słuchał.

Zagrali razem w zaledwie kilku filmach, ale to właśnie duet z Himilsbachem przyniósł Maklakowi największą sławę. Mam wrażenie, że nie przepadała Pani za przyjacielem taty.
To prawda, wydawał mi się wtedy zwykłym lumpem, kumplem ojca do picia.

Janusz Głowacki powiedział kiedyś, że to był taki czas, kiedy w dobrym tonie było marnowanie talentów, a Pani ojciec robił to nadzwyczajnie.
Coś w tym jest. Był PRL, a alkohol był ucieczką przed smutną rzeczywistością. Poza tym picie jest wpisane w zawód artysty.

Zaczęła Pani widywać ojca dopiero jako nastolatka. Jak wyglądały te spotkania?

Mama dostała angaż i służbowe mieszkanie w Łodzi. Wprowadziłam się do niej i poszłam tam do liceum. Ojciec współpracował z tamtejszą Wytwórnią Filmów Fabularnych. Wpadał do nas w nocy w towarzystwie kolegów – aktorów, np. Ludwika Benoit czy Krzysztofa Chamca. Dobijał się do drzwi. Mama budziła mnie wtedy, żebym zrobiła ojcu kanapkę albo podgrzała bigos, bo sama potrafiła przypalić nawet wodę na herbatę. Czasem, kiedy spałam, ojciec zostawiał karteczkę przyklejoną na drzwiach: „Byłem, całuję, tata”.

Potem wyjechała Pani do Warszawy. Chciała Pani zostać aktorką.
Marzyłam, że zostanę gwiazdą, ale ojciec nie chciał o tym słyszeć. Grał wtedy w Teatrze Narodowym u Adama Hanuszkiewicza. Pojechałam tam, poprosiłam, żeby pan Adam mnie przesłuchał. Powiedział, że mam talent, chociaż jestem ciut za wysoka. Spytał: „jakie role będziesz grać?” Odpowiedziałam: „Oczywiście główne”.

Niestety na egzaminie do szkoły aktorskiej zabrakło Pani jednego punktu, żeby się dostać na studia. Później okazało się, że przyczynił się do tego ojciec. Znienawidziła go Pani za to?

Babcia Cesia się wygadała, że ojciec poprosił kogoś znajomego z komisji, żebym się nie dostała. Byłam na niego wściekła, znienawidziłam go. Po latach wytłumaczyłam sobie, że może tata chciał dla mnie dobrze... Ostatecznie poszłam na prawo, a ojciec kilka razy chwalił się kolegom w knajpie: „moja córka będzie miała porządny zawód, nie zostanie aktorką”.

W Warszawie spotykała Pani ojca na tzw. szlaku hańby.

Tam się spotykali wszyscy artyści. Marek Hłasko, Himilsbach, Głowacki... I zaczynało się szwendanie. Była Harenda, dalej klub SARP-u, Kameralna, Ściek, czyli klub Stowarzyszenia Filmowców Polskich, potem U Hopfera, nocny klub Kamieniołomy w Hotelu Europejskim, wreszcie Bristol i na końcu SPATiF w Alejach Ujazdowskich. To był słynny „baśniowy szlak”. Ja wracałam z uniwersytetu, ojciec kręcił się na szlaku ze swoimi kolegami. Nasze spotkania były przypadkowe. Zdarzało się, że był tak pijany, że pytał: „czy my się znamy?”

Czasem pisał dla Pani wierszyki na serwetkach...

Na przykład: „spotkałem Kościotrupa, fajna dupa. Spotkałem Grubasa, od Sasa do lasa”. Po pewnym czasie do SPATiF-u wpuszczali mnie jako córkę Maklaka. Przy stoliku ojca zawsze otaczał wianuszek fanów, znajomych, studentów... A on sypał żartami i anegdotami.

Opowiadał na przykład anegdotę o barmance, która nalała do kufli piwo pół na pół z pianą.

„Trzeba ją opieprzyć” – stwierdził Himilsbach. „Nie, lepiej pójdziemy do sądu – dodał mój tata. – Bo jeśli się okaże, że sędzia piwosz i ławnicy też piwosze, to zapadnie jedyny słuszny wyrok – kara śmierci”.

Ojciec zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Wcześniej został pobity w pobliżu Hotelu Europejskiego.
Była późna jesień 1977 r. Tata świętował ze znajomymi w Ścieku przyznanie nagrody filmowi „Przepraszam, czy tu biją?” Wyszedł się przejść, przysnął na ławce, aż obudziły go panienki lekkich obyczajów i poprosiły o pomoc. Nie chciano ich wpuścić do Europejskiego. Ojciec poszedł z nimi, doszło do szarpaniny z ochroną, przyjechała milicja, świadkowie twierdzą, że jakiś ORMO-wiec uderzył tatę pałką. Ojciec leżał jakiś czas nieprzytomny na ulicy, potem ocknął się i jakoś dotarł do domu. Kilka dni później zmarł w szpitalu. Przypuszczam, że powodem – oprócz pijaństwa – mogła być nieleczona cukrzyca. To dlatego zdecydowałam się na założenie fundacji Świat Maklaka, która będzie m. in. pomagać aktorom cierpiącym na tę chorobę.

Jak wyglądał pogrzeb taty? Podobno został pochowany w stroju Charlie Chaplina.

Niewiele z tego pamiętam, to musiał być dla mnie szok. Tata został pochowany w czarnym fraku, lakierkach i meloniku a’la Chaplin, który był jego ukochanym aktorem. Himilsbach – z zawodu kamieniarz - zrobił płytę nagrobną, podobno wrzucił też do grobu pudełko czekoladek. To był smutny pogrzeb, bo ojciec miał zaledwie 50 lat, wcale nie musiał umierać.

Szukała Pani w życiu mężczyzn podobnych do ojca?

Tak się złożyło, że trafiałam na nieudanych mężczyzn. Mój pierwszy mąż, za którego wyszłam w Stanach był ode mnie o 20 lat starszy, bardzo bogaty i zazdrosny. Chciał mnie zamknąć w złotej klatce. Byłam tak znudzona, że w końcu uciekłam. Chciałam być niezależna, potem znalazłam pracę w sieci hoteli Hilton. Po powrocie do Polski ponownie wyszłam za mąż i znów się nie udało.

Chce Pani napisać kolejną książkę, tym razem o notesie Maklaka, który znalazła Pani w jego pianinie.
Są tam notatki o mniej lub bardziej istotnych wydarzeniach z jego życia, lista dłużników, telefony do różnych osób, kobiet, stręczycieli i wysoko postawionych polityków. Do tego historyjki, dowcipy. Może dla niektórych będą to informacje kompromitujące, ale trudno, chcę o tym napisać.

Co dzisiaj, po latach, chciałaby Pani powiedzieć tacie, gdybyście się spotkali?
Hmm... Może spytałabym: „tatusiu, czy jesteś ze mnie dumny?” Albo: „dlaczego się nie leczyłeś?” Tata żył byle jak i głupio umarł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto